Najlepsze miejsca na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej dla dzieci często nie są tak oczywiste, jak mogłoby się Państwu wydawać, bo...
Czy pustynia może być atrakcją dla dzieci? Zadałam sobie to pytanie przed wyjazdem na Pustynię Siedlecką. Niewielka - w porównaniu z sąsiednią Błędowską – Pustynia Siedlecka posiada sporo uroku i jak tamta może stać się atrakcyjnym początkiem rodzinnego weekendu w Złotym Potoku i Janowie. Wspólna radość zależy oczywiście od tego, jak przygotujemy dzieci do tego wyjazdu i na jakie ciekawostki zwrócimy uwagę.
Pustynia Siedlecka, fot. T. Renk
Bądź jak mrówkolew, maszeruj po pustyni! Tak rozpoczęłabym opowieść o tym, co może nas zaskoczyć w czasie wyprawy na łachę piachu liczącą sobie 25 kilometrów kwadratowych, na której wydmy osiągają nawet wysokość trzydziestu metrów. Mrówkolwy dobrze wiedzą, jak korzystać z pustyni. To sprytne owady występujące w wielu miejscach Polski. Lubią ciepło, a piasek potrafi być gorący. No, może nie rozgrzewa się do takiej temperatury, jak ten saharyjski, ale przewodniczka Agnieszka Lis przekonuje, że ciepłym latem i ta pustynna nawierzchnia potrafi rozgrzać się nawet do 60 stopni Celsjusza…Czyli jednak Sahara!
Pani Agnieszka zwraca moją uwagę na owady, których przemarsz larw obserwuje zawsze z zachwytem. Larwy mrówkolwów tworzą chodniczki widoczne i łatwo rozpoznawalne, pod warunkiem, że ktoś zwróci na nie dzieciom uwagę. Często widziałam takie charakterystyczne ścieżki na piasku, ale - przyznam szczerze - nie miałam pojęcia, że wydeptał je owad o malowniczej nazwie „mrówkolew”. Co więcej, buduje on niewielkie dołki i liczy na to, że jakaś ofiara wpadnie w pułapkę. Gdy niezdara nie potrafi się wydostać, jej ciało staje się pożywieniem larw mrówkolwów. Larwy przez charakterystyczne żuwaczki (warto odnaleźć mrówkolwa w internecie) wstrzykują ofiarom neurotoksynę i zamieniają wroga w proteinowy koktajl, który po przetrawieniu wypijają. Brzmi nieco drastycznie, ale proszę tylko pomyśleć, że przyroda potrafi sobie poradzić ze wszystkim. Niestety, trzeba mieć prawdziwe szczęście, by zobaczyć dorosłego mrówkolwa, który swoim wyglądem przypomina ważkę, tylko z przezroczystymi skrzydłami.
Pustynia Siedlecka, fot. T. Renk
Wdrapując się na najwyższą wydmę zwróćmy też uwagę na ripplemarki – charakterystyczne wiatrowe zmarszczki, które od tysięcy lat kształtują każda powierzchnię piasku. Podobne zobaczymy na olbrzymiej Saharze, na wydmach w Słowińskim Parku Narodowym i tu, na Pustyni Siedleckiej. Te charakterystyczne rzeźby potrafią zachwycać swoją ulotnością i zmiennością.
Już same nazwy brzmią tak frapująco, że warto przed wyjazdem poświecić trochę czasu i poszukać z dziećmi w internecie, jak wyglądają, a potem poszukać tych roślin na wydmach.
Pustynia Siedlecka, fot. T. Renk
Na pustyni proponuję też zatrzymać się na chwilę i zabawić w uruchamianie zmysłów – przypomnieć sobie, że mamy na przykład zupełnie niedoceniany zmysł słuchu. Warto posłuchać, jak brzmi pustynia. Jakie dźwięki sprawiają, że bezbłędnie rozpoznajemy powiewy wiatru, brzęczące latem owady albo śpiew ptaków. Niestety, na Pustyni Siedleckiej można jeździć autami terenowymi. Ten dźwięk może nam przeszkodzić w słuchaniu odgłosów natury. Ale i wtedy – po prostu zaakceptujmy to, co słyszymy. Starajmy się uruchomić zmysł dotyku, pozwalając wiatrowi muskać twarz albo sprawdźmy, jaki efekt wywołuje piasek przesypywany z dłoni do dłoni. Wreszcie, starajmy się zanurzyć w gorącym powietrzu i wywąchać jak ono pachnie. Jestem pewna, że takie wspólne uruchamianie zmysłów to wspaniały pretekst do dzielenia się wrażeniami i długich rozmów.
Na najwyższej wydmie Pustyni Siedleckiej zamontowano tablice, które pomagają się zorientować geograficznie. Patrząc na znaki bez kłopotu rozpoznamy kierunek drogi do Złotego Potoku.
Złoty Potok, fot. wiecznatulaczka.pl
Kiedy dojedziemy z dziećmi do Złotego Potoku, na pewno skierujemy się do zabytkowego Pałacu Raczyńskich. Niestety, miejsce to jest niedostępne dla zwiedzających, ale warto przespacerować się wokół po ładnym parku krajobrazowym, oglądając miejsce, w którym przez krótki czas mieszkał na przykład poeta Zygmunt Krasiński. Jednak zdaję sobie sprawę, że nawet najciekawszy dla historyków architektury, ale zamknięty pałac, nie wzbudzi zainteresowania dzieci. Może warto im opowiedzieć, jak dzięki właścicielom tej posiadłości do Złotego Potoku przypłynęły pstrągi. Przypłynęły oczywiście w sensie metaforycznym, bo tak naprawdę przywiezione zostały ze Stanów Zjednoczonych na jednym z transatlantyków, a jeszcze precyzyjniej, przypłynęła ikra tych ryb.
Pałac Raczyńskich, fot. T. Renk
Hodowlę pstrągów założył hrabia Edward Raczyński, który pod koniec XIX wieku, wykorzystując tutejszą krystaliczną wodę, uruchomił stawy hodowlane i gospodarstwo rybne. Ikrę pstrąga tęczowego przywieziono z drugiej półkuli na specjalnym mchu obłożonym lodem i umieszczonym w drewnianych skrzyniach. W Złotym Potoku zbudowano 22 stawy i postawiono budynek wylęgarni. Zapłodnienie pierwszych ryb podobno było bardzo uroczystym wydarzeniem. Z czasem pstrąg ze Złotego Potoku znalazł się na stołach w Wielkiej Brytanii, Królestwie Szwecji, Danii i Holandii. Stara pstrągarnia funkcjonuje tu do dziś i zwiedzając okolice trzeba się wybrać nad staw Amerykan i skosztować tam pysznej ryby. W Złotym Potoku hodowano także węgorze, łososie, karpie i liny. Do gospodarstwa prowadzi ścieżka dydaktyczna „Złota kraina pstrąga”.
Pstrągarnia - Złoty Potok, fot. T. Renk
Woda, w której tak dobrze czują się ryby, pochodzi ze źródeł „Zygmunta” i „Elżbiety”, które dają zresztą początek malowniczej rzece Wiercicy. Warto odwiedzić miejsce, skąd wypływa ta krystalicznie czysta woda. Nazwę, na cześć swoich dzieci, nadał źródłom przebywający tu latem 1857 roku poeta Zygmunt Krasicki. Oba źródła znajdują się w Rezerwacie Parkowe. Polski poeta czasów romantyzmu był także autorem innych malowniczych nazw okolicznych stawów i skałek. Warto odszukać na przykład „Diabelskie Mosty” – ostańce skalne, których szczyty łączył kiedyś wiszący most, zbudowany przez Krasińskiego. Najlepsze miejsca na Jurze mają swoje oryginalne nazwy, które ciekawią i sprawiają, że zastanawiamy się nad historiami związanymi z tymi właśnie miejscami.
Źródła „Zygmunta” i „Elżbiety”, fot. T. Renk
Doświadczonym rowerzystom zdecydowanie polecam trasę ze Złotego Potoku do Żarek. Jesienią i wiosną zachwyci nas kolor lasów, przez które przejeżdżamy. Budząca się do życia przyroda powita nas w marcu i kwietniu przepiękną zielenią, by w październiku i listopadzie żegnać się złocieniami, soczystymi brązami i żółcią. Wiele kilometrów przejedziemy po wytyczonych i oznaczonych ścieżkach rowerowych w lesie, trzeba tylko uważać, by nie wyjechać ze szlaków. Mniej doświadczeni mogą ponad czterdziestokilometrową trasę skrócić i rozpocząć swoją wyprawę w Czatachowie. Można też zrobić objazd tylko po trasie Ostrężnik – Diabelskie Mosty i Złoty Potok. Rower to doskonały sposób na zwiedzanie Jury Krakowsko-Częstochowskiej z dziećmi i pokazanie im, że najlepsze miejsca na Jurze są bardzo łatwo dostępne.
Jura Krakowsko-Częstochowska, fot. wiecznatulaczka.pl
Słynny krakowski czarnoksiężnik - Pan Twardowski - obecny jest w wielu opowieściach o historii Złotego Potoku. Widać upodobał sobie to miejsce. Jedna z najpiękniejszych legend związana jest z rycerzem Bartoszem Odrowążem, który namówił Twardowskiego, by ten przysporzył mu bogactw wszelakich. Jedno skinienie wystarczyło, by wypływający spod skał potok zaczął błyszczeć od grudek złota. Nic dziwnego, że okoliczni mieszkańcy słysząc o „złotym potoku” postanowili tak nazwać miejscowość, w której mieszkają. Za bogactwo Pan Twardowski zażądał od Odrowąża, „tyle trunku, ile da radę wypić”. Jednak w pałacu zabrakło wina. Twardowski poszedł więc prosto do pobliskiej karczmy nazywanej Rzymem… Resztę legendy zna już chyba każde dziecko. W knajpie czekał na niego diabeł z podpisanym wcześniej cyrografem. Na niewiele zdała się ucieczka na kogucie. Przed Twardowskim otworzyła się brama piekieł, a piekielny ogień wypalił kawałek ziemi, która zamieniła się w pustynię… oczywiście Pustynię Siedlecką.
(Źródło: www.janow.pl)